20.1.13

134.


W głowie mi się kręci od alkoholu, rzeczywistość zamazuje mi się jeszcze z innego powodu. Biorę kołatkę w rękę i uderzam kilka razy. Wołają Cię.
Szok, może trochę radość? Słuchamy siebie, patrząc w oczy, od czasu do czasu uciekając spojrzeniem do bezimiennych psów. Uśmiechasz się. Czemu? Cieszysz się, że przyszłam, czy tak bardzo rozbawia Cię obraz, który widzisz gdzieś za mną? Tonę w tych brązowych oczach i zapominam, co miałam powiedzieć. Jest ciemno i zimno, więc pytasz się czy przeszłam te kilometry tylko po to, żeby postać i nic nie mówić. Lubię na Ciebie patrzeć.
Dreszcze. Proszę Cię byś poszedł po kurtkę, ja w tym czasie próbuję sobie przypomnieć, co takiego ważnego miałam Ci do powiedzenia. Otumaniona lekko uśmiecham się kiedy wracasz. Mówisz, że nie jesteś już tą osobą co kiedyś. Że wcale nie tęsknisz, że dasz sobie radę sam. Ale ja nie dam – chce krzyknąć, milczę. Ponownie zadajesz mi pytanie czemu przyszłam, czego chcę. Stwierdzasz, że po pomoc. Tak, umieram bez Ciebie, ale nadal tego nie wypowiadam. Kłamię, że wcale nie. Drążysz. dlaczego w takim razie, czego chcesz? Ciebie chcę. Mówię w końcu. Nie wiesz jak na to zareagować i wciąż jak mantrę wmawiasz mi, ze już nie jesteś taki. Że nie upadniesz przede mną na kolana. Wiem, mówię. Widzę jednak Ciebie w Tobie. Tego starego Ciebie, w myślach to wszystko mam. Nie wypuszczam. Nie chcę się kłócić. Sam się przekonasz.
Patrzę na Ciebie i chcę Cię objąć, pocałować. Przepraszam. Teraz Ci się przypomniało? Nie. Kręcisz głową, wiem że nie umiem trafić. Pytam wprost czy chcesz to zakończyć. Odpowiadasz, że tak i uśmiechasz się. Ale to nie jest ten szczery uśmiech, który pamiętałam nadal, mimo że Ty jak sam powiedziałeś, prawie zapomniałeś jaki mam głos. Stoję i nie wiem już co mówić, myślę sobie że mogłam przyjść wczoraj, ale mówisz, że Cię nie było, a jutro chyba się przeprowadzasz i pytasz mnie co bym zrobiła jakbyś już tam nie mieszkał. Wymyśliłabym coś. Przeznaczenie? Po chwili stwierdzasz, że normalny człowiek już by sobie poszedł. Ale ja nie jestem normalna. Jestem chora, umierająca. Bliska końcowi. Potrzebująca, pachnąca desperacją. Może dlatego mnie nie chcesz.
Mówię no to idź. Wymijasz mnie i wchodzisz do domu. Kiedy byłeś tuż przy mnie miałam ochotę zatrzymać Cię, ale byłam sparaliżowana. Czy Ty naprawdę już nic nie czujesz? Tak się w ogóle da?
Zapomniałam powiedzieć Ci tego, co najważniejsze, bo chyba podświadomie czułam, że aż tak wielkiego bólu po słowach ale ja Ciebie nie, chyba bym nie zniosła. Wyżywam się na niewinnym drzewie, żałując, że nie pozwolicie mi siebie samej skrzywdzić. Wracając jestem jak maszyna. Nie chce mówić, słuchać. Wracam w ciszy na nowo przypominając sobie sytuacje sprzed kilku minut. Płaczę, bo jestem tak niewyrażona.
Potem wysyłam w wiadomości do Ciebie o 4 nad ranem kawałek duszy Szymborskiej. ‘Nikomu nie jest dobrze o czwartej nad ranem. Jeśli mrówkom jest dobrze o czwartej nad ranem - pogratulujmy mrówkom. I niech przyjdzie piąta, o ile mamy dalej żyć.’ A wcale nie chcę żyć, nie tak.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz